<< wróć do listy artykułów

Poronienie to jedna ze ścieżek macierzyństwa.

#artykuł #informacje #poronienie

Joanna, zapytam cię od razu wprost, ponieważ twoje doświadczenie poronienia to nie tajemnica. Czy masz poczucie, że prywatne doświadczenie wspiera cię we własnej pracy z kobietami po poronieniu?

Odpowiem bardzo po psychologicznemu: to zależy. W pewnym sensie, każda osoba pracująca w obszarze pomagania stanowi swoje narzędzie pracy. I choć posługuję się w gabinecie profesjonalnymi technikami, których nauczono mnie w szkole psychoterapii, to mam też świadomość, że moje własne doświadczenie pomaga mi lepiej zrozumieć moje klientki, sprawia, że jest mi do nich bliżej. Ja też tam byłam – przechodziłam proces żałoby po stracie, odczułam skutki społecznego tabu wokół poronienia, tej specyficznej „zmowy milczenia” i unieważniania moich przeżyć. Myślę, że moje prywatne doświadczenie uwrażliwia mnie na potrzeby osób roniących, a fakt, że przeżyłam poronienie i poradziłam sobie w adaptacyjny sposób, może dawać osobom po utracie nadzieję, że naprawdę da się to przetrwać. 

Wokół poronienia narosło wiele tematów tabu, ponieważ odbywa się ono na przecięciu seksualności i śmierci. Mamy tu temat kobiecej fizjologii, śmierci dziecka, żałoby, której wiele osób nie umie uznać, bo przecież.. nie było dziecka. Poronienie odbywa się na granicy życia i śmierci: nikt nie widział tej istoty, ale kobieta mogła być już z nią w relacji. Nie ma zdjęć w ramkach, grobu, na który można zanieść kwiatek, nie ma wspomnień, które mogą nas koić, czy rozczulać. Jest śmierć zanim pojawiło się życie. Jak o tym rozmawiać?

Tak, a dodatkowo atmosfera, która panuje obecnie w Polsce wokół praw reprodukcyjnych i aborcji, gdy zaognia się spór o to, kiedy zaczyna się życie, a w przestrzeni publicznej ściera się narracja „zlepek komórek” vs. „dzieciątko od momentu poczęcia” to nie ułatwia tej rozmowy. To może być trudne zarówno dla osoby pro-choice, która rozpacza po utracie chcianej ciąży i potrzebuje uznania swojej żałoby, jak i dla osoby, która uważa, że życie zaczyna się w momencie połączenia gamet, a jednak po poronieniu nie czuje takiej rozpaczy, jakiej sama by się po sobie spodziewała po utracie „dziecka nienarodzonego”. Obie te kobiety mogą potrzebować wsparcia psychologicznego i z obiema będę pracowała w gabinecie, uznając ich potrzeby i ich sposób na poradzenie sobie z utratą. Musimy pamiętać, że poronienie to nie jest doświadczenie jednowymiarowe i nie ma jednego uniwersalnego sposobu mówienia o nim. Jedna kobieta będzie potrzebowała mówić o utraconej ciąży „śmierć dziecka”, inna powie „płód był uszkodzony”. Nie ma uniwersalnej narracji wokół takiego zdarzenia, a każda z nich zasługuje na przestrzeń i uważnienie. Doświadczenie poronienia może być nasączone bardzo różnymi emocjami i prowadzić do bardzo różnych reakcji i potrzeb. Moim podstawowym dążeniem jest upodmiotowienie osoby, jej emocji, stworzenie dla nich bezpiecznej przestrzeni, uważnienie i wsparcie w odnalezieniu swoich własnych sposobów na ukojenie. Często mówię moim klientkom „to, co czujesz jest ważne, ponieważ jest twoje, przeżywasz to po swojemu. Masz do tego prawo. Wszystko, co czujesz jest ok”.

Co najczęściej słyszysz w gabinecie?

Często to są zdania: „Nie wiem co czuję”, „Czuję coś zupełnie innego niż powinnam” albo „Czuję wszystko na raz i nie rozumiem, jak mogę czuć jednocześnie tyle wykluczających się rzeczy”. Osoby dziwią się, że zamiast jednej, wspieranej przez społeczną narrację emocji smutku, czują też cały wachlarz innych emocji. Najważniejszą częścią naszej wspólnej pracy jest uznanie tej ambiwalencji i zrozumienie, że jest naturalna. 

I zobacz, że to jest tak samo, jak z zajściem w chcianą ciąże lub z urodzeniem chcianego dziecka! Przecież to są tak ogromne zmiany życiowe i doniosłe wydarzenia, że naturalnym jest doświadczanie ambiwalentnych emocji. A na to często niestety nie ma pozwolenia w społeczeństwie, ponieważ przed kobietą stoi masa społecznych, jednowymiarowych oczekiwań: zostając matką, masz być tylko szczęśliwa, a roniąc masz być w czarnej rozpaczy. Ale to też jest podstępne, bo owszem masz rozpaczać, ale nie za długo, żeby nie być obciążeniem dla innych. Albo chociaż rób to po cichu w domu, bo my nie będziemy wiedzieć jak się zachować i zaczniemy ci mówić te wszystkie rzeczy, których osoba po utracie naprawdę nie chce słyszeć, jak: „dobrze, że teraz, a nie w drugim trymestrze”, „widać tak miało być” oraz częste „zaraz zajdziecie znowu, będziesz miała następne, nie martw się”.

Rozumiem, że część z tych reakcji – mimo że brzmią jak pozbawione empatii – ma miejsce dlatego, że osoba nie ma pojęcia co powiedzieć i jak się zachować. Co w takim razie warto powiedzieć kobiecie po/w trakcie poronienia? Co powinno najmocniej wybrzmieć w naszej rozmowie według Ciebie?

Że wszystko, co czuje kobieta jest w porządku, bo jest jej. Kropka. 

Widzisz, wielu ludziom wydaje się, że jeśli zaleją ich emocje, to będzie oznaczało, że są słabi, nie radzą sobie i że w związku z tym trzeba te emocje tłumić, będąc dorosłą osobą. My-psychologowie i psychoterapeuci mówimy, że warto pozwolić sobie przeżyć te emocje które się pojawiają, nie oceniać ich, nie odwracać od nich wzroku, tylko świadomie ich doświadczyć. Widzę często w gabinecie obawę, że ta fala emocji nas zaleje i stracimy kontrolę nad nimi. I być może tak faktycznie przez jakiś czas będzie, ale każda fala ma swój najwyższy punkt i w końcu opada, a potem tafla wody znowu robi się spokojna. Tak samo jest z emocjami; nie warto ich hamować, bo nie pozwalamy wówczas, żeby ta fala opadła i żeby powrócił spokój. 

Kolejna rzecz, którą bardzo chcę przekazać, to w zasadzie apel: nie przepraszajmy za emocje. Choć wiem, że to niełatwe, ponieważ mamy często wgrany program, aby nie oczekiwać wsparcia, radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę, nie prosić o pomoc i przepraszać za rozpacz i za to, że z naszym smutkiem komuś może być niekomfortowo. Często pracuję z klientkami nad takim kawałkiem do uświadomienia sobie, że nie muszą ze wszystkim radzić sobie same, mogą oczekiwać od otoczenia wsparcia i na przykład odciążenia w zadaniach życiowych przez jakiś czas. Wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy (ponieważ nikt im o tym nie mówi), że po utracie ciąży należy im się ustawowo skrócony urlop macierzyński. Nawet sobie nie wyobrażasz jak wiele kobiet czuło się w obowiązku iść do pracy dzień po poronieniu. Albo ronić w pracy, bo nie mogły sobie pozwolić na dzień wolny. To jest wstrząsające i nie powinno tak wyglądać!

I bardzo ważny wątek żałoby w kontekście utraty ciąży. Tak, jak wcześniej powiedziałaś, to trudne, gdy umiera istota, której nie mieliśmy okazji poznać. Kobiety często nie wiedzą „co wypada” i jak długo „wypada” być smutną. Chcę to jasno powiedzieć: masz prawo do żałoby za tą ciążą, za wyobrażeniem tego dziecka i siebie jako jego mamy oraz za wizją waszej wspólnej rodziny. Żałoba nie jest konstruktem jednorodnym. To nie tylko smutek i ból trwający, dajmy na to „przepisowy rok”. Żałoba może mieścić w sobie masę innych emocji. Nie jest też tak, że przeżyta żałoba mija i już nigdy nie wracamy pamięcią do zdarzenia, które ją wywołało. Masz prawo tę żałobę przeżywać po swojemu i być skupiona na sobie, a nie na pocieszaniu innych, na przykład swojej mamy, która już opowiadała koleżankom, że będzie babcią, czy znajomej, która sama jest teraz w ciąży i zdenerwowała się twoim poronieniem. 

Porozmawiajmy teraz o sytuacji, w której para po utracie ciąży decyduje się na kolejną. Wyobrażam sobie, że może się z tym wiązać masa różnych przeżyć: obawa, że poronienie się powtórzy, tłumiona radość na widok dwóch kresek, „żeby nie zapeszać”, zaskoczenie, że można się czuć tak inaczej w każdej z kolejnych ciąż, bo żadna nie jest identyczna, jak poprzednia, no i euforia, gdy wszystko przebiega prawidłowo. Opowiedz trochę o tym.  

Oczywiście kolejna ciąża może być takim momentem, w których pojawi się więcej niepokoju kojarzonego z poprzednią, utraconą ciążą. I nie ma w tym niczego dziwnego. Posłużę się metaforą upadku z drabiny: nie ma niczego zaskakującego w fakcie, że jeśli raz się weszło na drabinę, spadło i boleśnie potłukło, to przy kolejnej próbie wejścia na nią czujemy obawę, pocą nam się dłonie, jesteśmy spięci i ostrożni. Ba, niektórzy po takim upadku nigdy więcej nie wejdą na drabinę i koniec. I tu ponownie wracamy do tego, dlaczego tak ważne jest świadome przeżycie wszystkich emocji, które nas zalały po poronieniu: zaopiekowane emocje oraz przeżyta żałoba mogą pomóc, radzić sobie z lękiem. Do tego zazwyczaj potrzeba czasu. Potrzebujemy domknąć jeden proces, zanim otworzymy kolejny.

Jednocześnie zrozumiałe jest, że kobieta może odczuwać silną obawę podczas usg w tym samym tygodniu ciąży, w którym ostatnio usłyszała „niestety, serce nie bije”. W terapii lęku nie chodzi o to żeby tego lęku nie czuć już nigdy, ale o to, żeby lęk był adekwatny do sytuacji. Analogicznie – w psychoterapii nie chodzi o to, żeby nie czuć emocji, ale żeby nauczyć się sobie z nimi radzić i akceptować, gdy się pojawiają. To nas reguluje i sprawia, że lęk się nie spiętrza i nie paraliżuje, nawet jeśli majaczy gdzieś na trzecim planie. 

Chciałabym teraz poruszyć kwestię wpływu poronienia na tożsamość kobiety i jej poczucie „kobiecości”. Wyobrażam sobie, a w zasadzie słyszę to od kobiet w gabinecie, że zarówno utraty ciąż, jak i diagnoza niepłodności potrafią się położyć cieniem na obraz siebie, jako kobiety. Jakie są Twoje doświadczenia w tym obszarze? 

Dotykasz bardzo trudnego i skomplikowanego tematu i zaraz ci opowiem dlaczego tak uważam. Przede wszystkim, chcę żeby wybrzmiało to, że jestem zawsze pod ogromnym wrażeniem, ile kobieta jest w stanie zrobić, by urodzić życie. Naprawdę, jako psycholożka i kobieta, żyję w nieustannym poczuciu ogromnego szacunku dla siły kobiet. Moje klientki w gabinecie mówią „moje ciało zawiodło”, „moje ciało jest popsute/niepełnowartościowe”, opowiadają o tym, że zasłaniają lustra w domu, ponieważ nie mogą na siebie patrzeć po poronieniu. Zdarza się, że kobieta jeszcze długo po utracie ciąży nie chce robić dla siebie żadnych dobrych lub przyjemnych rzeczy, ponieważ czuje, że jej ciało nie zasłużyło na nie, że trzeba je ukarać, ponieważ zawiodło i jest „wybrakowane”.

I teraz pomyśl – oficjalnie mówi się, że jedna na pięć ciąż kończy się poronieniem. Jedna na pięć, czyli 40 tysięcy kobiet rocznie! To jest naprawdę wysoki odsetek (śmiało możemy założyć, że tych utrat jest więcej, tylko nie wszystkie zostają zarejestrowane), a my o tym w ogóle nie mówimy! Przez to kobiecie, która traci ciążę lub nie może w nią zajść, wydaje się że jest jakimś wybrykiem natury. Oczywiście nie pomaga wszechobecna narracja społeczna o kobiecym ciele wręcz „stworzonym” do lepienia dzieci, rodzenia i karmienia ich z uśmiechem na twarzy, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Przez taką narrację każde odstępstwo od tej „normy” to porażka. Masz problemy z zajściem w ciąże lub jej donoszeniem? Aberracja. Nie urodziłaś drogami natury i nie wróciłaś od razu do pracy? Dziwne. Trudne lub niemożliwe karmienie piersią? Przecież kobiety od zawsze to umiały, co jest z tobą nie tak? To wpędza kobietę w szalone poczucie powinności i jednoczesne okrutne poczucie winy, gdy nie podoła tym nierealistycznym wymaganiom. Przez to, że nie rozmawiamy o tym, jak często zdarzają się poronienia, kobietom po utracie wydaje się, że zawiodły, bo przecież ich ciała są „stworzone do rodzenia”. Ta cała opowieść jest zwyczajnie fałszywa i czas zacząć to rozumieć, ponieważ patriarchalny przekaz dotyczący kobiecości i męskości jest jednowymiarowy i robi nam ogromną krzywdę, między innymi w kontekście macierzyństwa. W tym jednowymiarowym przekazie mówimy tylko o niektórych, wydeptanych ścieżkach, jakby nie było innych. Kiedyś była to narracja o pójściu w pole tuż po porodzie, dziś to narracja o natychmiastowym powrocie do pracy, do formy fizycznej i psychicznej, o radzeniu sobie ze wszystkim, samodzielnie, bo „inne sobie radzą”. Krzywda pozostaje ta sama. Więc widzisz – można wyjść od zagadnienia poczucia tożsamości po utracie ciąży, a dojść do tego, jaką krzywdę wszystkim płciom wyrządza patriarchat i jego sztywne, nieżyciowe założenia. 

Jak w takim razie wyjść z tego zaklętego koła fałszywych przekonań, niemożliwych do realizacji ideałów i przemilczanych trudności? Ja często słyszę w gabinecie zdania „nikt mi nie powiedział, że tak to będzie wyglądało”, „gdybym wiedziała, to bym się zastanowiła dwa razy nad macierzyństwem”. Jednocześnie, zaraz potem pojawia się wątpliwość „czy mam mówić przyjaciółce szczerze jak to wygląda? Mam opowiadać o fizjologii, o zmianach w ciele, o życiu, którego nie rozpoznaję jako moje? Może nie powinnam straszyć, bo zniechęcę?” 

Jak to wygląda według Ciebie w kontekście poronienia?

Z mojego punktu widzenia, bardzo ważna jest normalizacja tego tematu. Jeśli tylko czujesz się na siłach, mów o swoim poronieniu. Mów po to, żeby kolejne osoby mogły swoje poronienie znormalizować, a ty, żebyś nie czuła się tak koszmarnie osamotniona w tym doświadczeniu. Skoro społeczny przekaz jest tak strasznie zafałszowany, to każda z nas, która przeżywa coś innego, niemieszczącego się w sztywnym przekazie, czuje wstyd. Przez ten wstyd milczymy, oczywiście rozumiem, że robimy to, ponieważ chcemy się chronić przed trudnymi emocjami, negatywną oceną, ale niestety, milcząc podtrzymujemy ten zafałszowany przekaz. A przypomnę – oficjalnie każdego roku w Polsce roni co najmniej 40 tysięcy kobiet. Mijamy te kobiety codziennie na ulicy, koleżankujemy się z nimi, to nasze sąsiadki, sprzedawczynie w sklepie, nasze szefowe czy lekarki. I większość z nich milczy. Milczą też związane z nimi osoby partnerskie, również przeżywające ból po stracie. Słyszałaś kiedykolwiek, żeby mężczyzna powiedział „moja żona właśnie roni, potrzebuję dnia wolnego, bo chcę być z nią”? Albo od innej kobiety „moja partnerka straciła ciążę, jesteśmy w żałobie”? 

Ludziom pewnie często się wydaje, że nie wypada mówić o czymś tak intymnym. Wyobrażam sobie też, że część z osób, bez podobnego doświadczenia, może być przekonana, że skoro jedna na pięć ciąż kończy się poronieniem, to mamy w Polsce działającą opiekę psychologiczną dla rodzin doświadczających utraty. A jak jest w rzeczywistości?  

Prawdą jest, że jako społeczeństwo nie wiemy jak się zachować w obliczu takiej informacji. Gdyby nasz kolega z pracy powiedział „moja żona właśnie straciła brata, potrzebuję dnia wolnego, żeby z nią pobyć”, albo nawet „straciliśmy naszego ukochanego psa, jesteśmy w żałobie”, to mamy jakiś „protokół”, znane są nam jakieś sposoby reagowania, do których możemy się odnieść. A na wieść o poronieniu nadal nas zamurowuje. Dodatkowo nie mamy w naszej kulturze żadnego rytuału domknięcia po takiej utracie. To smutne. 

Pytasz też o opiekę psychologiczną dla rodziny po utracie ciąży. Musimy zrozumieć jak to zwykle wygląda: mało kto dowiaduje się w szpitalu, że ciąża obumarła. Zwykle idziesz na rutynowe usg, podczas którego słyszysz, że niestety serce nie bije, ciąża się nie rozwija i wracasz z tą informacją do domu. Wracasz by czekać na tzw. samoistne poronienie, które często nie następuje od razu, czekasz na skurcze kilka dni, czasami dwa tygodnie. To są dwa tygodnie, podczas których żyjesz, starasz się funkcjonować, często pracować z martwym płodem w brzuchu i bez żadnego profesjonalnego wsparcia, bo co z tego, że zgodnie ze standardami opieki okołoporodowej, o ile są one realizowane, na oddziale szpitalnym jest psycholog, skoro ty nie jesteś na oddziale, tylko sama w domu. Rozumiesz? Wokół nas żyją i mijają nas kobiety, które właśnie przeżywają poronienie; noszą martwy płód w sobie i czekają. One nie leżą w szpitalu odseparowane od nas, albo – jak byśmy chcieli wierzyć – zaopiekowane przez personel medyczny i sztab psychologów. One są wśród nas, chodzą normalnie do pracy, nikt ich nie wspiera, a dodatkowo odbiera im szansę na żałobę, bo przecież nie było dziecka…

Wstrząsające i smutne. Porozmawiajmy w takim razie o tym, jak mądrze wspierać osobę po utracie ciąży. Zwłaszcza, jeśli to jest nasza koleżanka, a nie ktoś z kimś jesteśmy bardzo blisko, typu nasza partnerka lub siostra.

Przede wszystkim postawiłabym na szczerość. A szczerością jest też powiedzenie, że nawet nie umiemy sobie wyobrazić, jakie to musi być trudne, albo przyznanie, że pierwszy raz jesteśmy w takiej sytuacji i nie wiemy jak się zachować. Zawsze możemy powiedzieć (o ile oczywiście tak rzeczywiście jest), że jesteśmy dostępne i wystarczy dać znać, a wesprzemy tak, jak tego potrzebuje osoba w żałobie. Ale ważne jest też mierzenie sił na zamiary i uważność na siebie, ponieważ jeśli nie czujemy się na siłach być wsparciem, to naprawdę lepiej to otwarcie powiedzieć. Pamiętajmy, że psycholog, czy psychoterapeuta ma przygotowanie by wspierać w kryzysie i żałobie, ma narzędzia by sobie radzić, superwizję, interwizję etc. Bez takiego przygotowania może być nam trudno towarzyszyć osobie w doświadczeniu poronienia. To też jest w porządku. 

Chciałabym dotknąć teraz tematu powrotu do bliskości erotycznej po utracie. Domyślam się, że to może być trudne dla wszystkich zaangażowanych stron. Opowiedz proszę o tym z punktu widzenia twojego doświadczenia gabinetowego. 

Rzeczywiście, powrót do bliskości erotycznej po utracie ciąży często bywa trudny, ponieważ z jednej strony mamy ciało, z którym relacja – jak wcześniej wspomniałam – bywa po utracie trudna, a z drugiej strony mamy często silną potrzebę, by zajść jak najszybciej w kolejną ciążę. I to często podsycaną społecznie, nawet przez lekarzy, którzy rutynowo potrafią powiedzieć podczas tego samego usg, na którym widać, że ciąża obumarła „za trzy cykle można się śmiało starać o kolejną”. Rozumiem, że to ma za zadanie pocieszenie pacjentki i pewnie podniesiecie jej na duchu, ale patrząc z długofalowej perspektywy to nie przynosi ulgi, tylko presję, staje się przeszkodą w pozwoleniu sobie na domknięcie tego procesu, tej relacji, zanim zdecydujemy się na otworzenie kolejnej. Dodatkowo może być odebrane, jako próba wymazania tej ciąży, jakby jej w ogóle nie było, jako unieważnienie emocji. To z kolei może sprawić, że podstawowym motorem rozpoczęcia na nowo współżycia, będzie „robienie dziecka”, zanim w ogóle kobieta na nowo zaufa własnemu ciału, odbuduje z nim relację, czule się o nie zatroszczy i domknie żałobę. To bardzo ryzykowne, ponieważ w kolejnej ciąży mogą wrócić nieprzepracowane lęki, może jej towarzyszyć ciągła obawa i brak zaufania do ciała oraz jego sygnałów. A to z kolei – co doskonale rozumiesz, jako doula – może się przełożyć na przykład na poród, bo ciężko rodzić, gdy się nie ufa samej sobie… Kobiety też często mają zwyczajnie potrzebę udowodnienia samym sobie, że ich ciało może zajść i donosić ciążę. Potrzebują znów być w ciąży i myśleć o sobie „przyszła mama”. I nie ma w tym pragnieniu niczego złego, tylko wspaniale by było, gdyby najpierw udało się na nowo siebie polubić i rozgościć we własnym ciele, pożegnać obraz siebie jako mamy tego poprzedniego dziecka. 

Chciałabym bardzo, żeby nasza rozmowa była cegiełką, którą dołożymy do zmiany narracji wokół poronienia. Czy da się mówić czule i mądrze o utracie, czy da się zmienić język i emocje wokół poronienia? Jak to zrobić?

Myślę, że już to robimy. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy jako kobiety bardziej się wzajemnie wspierały w kwestii poronienia, a nie milczały obok siebie. Sięgnijmy po mądrość naszych Przodkiń, pomyślmy o kobietach z naszego rodu, które rodziły i roniły przed nami i rozumiały te zdarzenia jako naturalny cykl. Bo nasze ciała są cykliczne; regenerują się po poronieniu i zapraszają do kolejnej próby zajścia w ciążę. Twórzmy kojące rytuały wokół poronienia, przecież nie każda osoba tracąca ciążę jest katoliczką i potrzebuje narracji o aniołkach i modlitwie. Sięgnijmy po pierwotną mądrość kobiet i odzyskajmy poronienie dla siebie. Bądźmy w tym razem.

Bo poronienie to jedna ze ścieżek macierzyństwa, a macierzyństwo to tylko jedna ze ścieżek kobiecości. 


Doula to osoba niosąca niemedyczne, emocjonalne wsparcie w okresie okołoporodowym. Więcej o pracy douli dowiesz się z rozdziału „Aby dawać coś z siebie dziecku, najpierw należy >nakarmić< i wzmocnić siebie” (przyp. Autorki)

Powiązane filmy